Galeria SCENA

Nasze prace - Z listów niewysłanych

Autor: Monika Stocka
Tytuł: Z listów niewysłanych
Nie pisałam, wiem. Nie było mnie. Wiesz …

Żyłeś poza poczekalnią już, w pokojach, które próbowałeś umeblować, ale ich kształt wciąż nie był idealny, nie był lustrem Twoich pragnień, bo bezkształtnych jeszcze, bladych, nienasyconych. To nie było Twoje mieszkanie, nie ta dzielnica, nie to miasto…

Nie milczałam … płynęłam obcą rzeką, niesiona nurtem, którego bieg mnie wpierw zachwycił. Wystawiałam twarz tuż nad wodę, żeby mi obmyła zaropiałe oczy, żeby zwilżyła mi wyschnięte, spragnione usta. I piłam, orzeźwiona, ten zaczarowany eliksir, wpatrzona w wystraszone kręgi wody uciekające od łodzi. Nie rozumiałam.

Zanim zanurzyłam ręce, pozwoliłam wodzie na niewinne pocałunki; jak gąbka nasiąknęłam cała wilgocią. Stałam się przedłużeniem rzeki, nauczyłam się jej melodii, byłam chórem, na tle którego mieniły się jej najpiękniejsze dźwięki. Nie chciałam oszukać tej wody. Fascynowała mnie, chciałam za nią pójść. Drobnymi kroplami linie życia nawodnić

Gdy zanurzałam dłonie, na palcach zostawały mi postrzępione wyrazy, kawałki sylab jak nadgniłe ogryzki z dzikich drzew. Nic nie miało wartości. Łudziłam się, że potrzeba czasu, że nauczę się składać zdania w obcych językach, że mowa moja będzie jak wiosenne bukiety, świeża i pachnąca. Że upiekę ciasto z tych owoców. Nic jednak do siebie nie pasowało. Zarzucałam sieć, by złapać jak najwięcej kawałków, kolorowe nitki, z których szal jakiś utkam, na zimniejsze dni. Ale wyciągałam wór pełen śmieci, bezwartościowych, szeleszczących opakowań, z których odpadły już nawet resztki jedzenia. Wszystko to mieniło się innym światem, który wyplotłam podług fantazji swojej, w szum rzeki zasłuchana.

Próbowałam mówić sylabami podobnymi do szeptu lub ciszy, i czasem tylko, niemy krzyk rozsadzał mi oczy, do nieba zwrócone, deszczu pełne i kurzu spod cudzych stóp.

Mówiłam ciszą, pustką po mojej postaci, która w jakaś ciemność poszła z mgłą zmieszana, z oparami snów. A może to była rzeczywistość, może rozpłynęłam się w mrugnięciu Twojego oka, w chwili zapatrzenia na rosnący liść, na gaworzący pąk kwiatu. Może wtedy naprawdę zniknęłam i wcale Ci się nie śniło.

Gdy zacząłeś mnie szukać, byłam przystrojona w nieznane Ci błyskotki. Miałam maskę do skóry podobną, przymknięte oczy, oddałam się swoim dłoniom, taktowi serca, którego bicie nagle zmieniło melodię. Nie mogłeś mnie znaleźć. Mówiłam do Ciebie echem słów, na których osiadł bez pytania mech, pełen owadów niemogących ze sobą dojść do ładu.

Mówiłam palcami. Słowa były obcymi kształtami, których kanty, raniły moje usta. Wpadały potem z impetem w Twoje i tam kończyły spustoszenie.

Miotałam ognistymi kulami, które spalały mnie od środka.

Ta woda, która mnie niosła, nie chciała ich ugasić.

Czekałam na wodospad. Na drogę w dół.

Krajobrazy zawijały się coraz częściej w zasłony gęsto tkanych kropel, w piany firanek, kokardy wirów. Byłam mapą przydrożnych skał i kamieni, oderwany siłą konar, któremu nie udało zaczepić się o brzeg.

Zanim spadłam wymęczonym opakowaniem w dół, porzuciwszy cały środek, nie zostawiwszy żadnej resztki przy ściankach, dłoń zanurzyłam w nurcie, korzenia szukając jak brzytwy. Dno było piaszczyste.

Cisza.

Nic nie słychać.

Tylko lot kropel w dół sukni, falban pełnej. Do świata stóp się kłania.

Woda wyrzuci na brzeg list w butelce.

Ze słów



P.S. Rozbij butelkę o kamień.

Biały papier, atrament

I pisz …



Zostaw swój komentarz
Nick:
Komentarz:

 
2012-05-13 13:23:41
Al
Jak mam pisać, no jak? Skoro dwa życia równoległe mi się mieszają, a teraz we śnie szukam czasu i drogi na powrót w obie strony...