Galeria SCENA

Nasze prace - Proza

Autor: Remika
Tytuł: Drugi biegun
1.


Zobaczyła je bardzo wyraźnie. Unosiły się bezszelestnie nad szpitalnym łóżkiem, tym trzecim, jeszcze pustym. Były dwuwymiarowe, rysowane mocno czarną kreską. Uśmiechały się do siebie, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Przyjrzała się im uważniej. Ich wdzięczne, pyzate buźki okolone były drobnymi, ciemnymi pierścionkami włosków. Miały na sobie zwiewne, białe koszulki.
„Skoro są tu aniołki”, pomyślała, „to z pewnością pojawi się zaraz Witek.” Rozejrzała się po pokoju, nie unosząc głowy z poduszki. Wiktor nie nadchodził, za to przez drzwi wpłynęły kolejne roześmiane aniołki. Policzyła je: było ich w sumie sześć. Trzepotały skrzydełkami, gromadząc się w nogach jej łóżka. Delikatnie odchyliły kołdrę i uniosły jej lewą nogę. Miała wrażenie, że doskonale wie, co nastąpi. Nie odczuwała strachu.
W łapkach aniołków pojawiła się strzykawka. Wycelowały igłę w paluch u lewej stopy i zrobiły zastrzyk. Wtedy poczuła doskonale znany, wszechogarniający, obezwładniający strach. Spojrzała w drzwi sali, szukając ratunku, ale za szybą okna na korytarzu mogła dostrzec tylko szarą, bezokienną ścianę sąsiedniego budynku.
Sala opustoszała nagle, a ona leżała pod kołdrą trzęsąc się jak galareta.
Poczekała chwilę, by uspokoić łomocące serce. Spojrzała na sąsiednie łóżko. Wielka, szara postać w dziennym ubraniu spoczywała bez ruchu na kołdrze. Pani Maria pogrążona była w głębokim śnie. Nic nie wskazywało na to, by jej przeszkodził incydent z urwisowatymi aniołkami.
Zsunęła się z łóżka i boso wyszła na szpitalny korytarz. Chciała zostawić otwarte drzwi do sali, aby móc zawołać po pomoc w razie kolejnej wizyty, choć wątpiła, że uda się jej wydobyć jakikolwiek dźwięk ze ściśniętej krtani. Nigdy nie potrafiła krzyczeć z bólu czy strachu. Nawet owej Strasznej Nocy, nazywanej przez nią skrótowo SN, czekała, aż zostanie wreszcie sama i będzie mogła pójść do domu. Spojrzała przez okno, aby sprawdzić, czy w ścianie sąsiedniego budynku nie kryją się małe, niebiańskie stworki, ale nie było tam żadnego budynku, tylko drzewa.
Drzwi nie dawały się zablokować, więc ruszyła po składany stolik, który stał w drugim końcu korytarza. Musiała jednak ominąć sanitariusza, śpiącego na skórzanej kanapie. Była już w połowie drogi, gdy nagle usłyszała:
-Pani Olczyk, natychmiast do sali, spać! Bo będę musiał pasami przypiąć!
Zawróciła bez słowa, wsunęła się pod kołdrę i wgapiała się w szarzejący powoli sufit. Była trzecia trzydzieści...czwarta... piąta...
Pani Maria obudziła się o szóstej. Gdy usiadła na łóżku, zapytała ją:
-Pani Mario, słyszała pani w nocy ten harmider? Widziała pani anioły? Były tu i zrobiły mi zastrzyk w stopę!
-Naprawdę? – Pani Maria robiła wrażenie wstrząśniętej. –One z pewnością przyszły tu po mnie, a panią chciały uśpić! Są nasłane i chcą odebrać mi dziewictwo- pochyliła się ku niej i ciągnęła konfidencjonalnym tonem.-Wie pani, śpię w podwójnych majtkach, bo mam przecież misję! Uratuję cały świat i porodzę syna! –Wyczerpana długą jak na nią wypowiedzią osunęła się z powrotem na łóżko i zastygła bez ruchu.
Zaczął się nowy, szpitalny dzień. Na obchodzie nikt nie czynił aluzji do jej nocnej wyprawy, a ona zapadła w podobny snowi letarg, robiąc wrażenie, że drzemie, choć myśli kłębiły się pod czaszką i wirowały...wirowały... Nie mogła w żaden sposób ich uchwycić. Ktoś przychodził, coś mówił, odpowiadała, dzień był jak poszarpana na bezładnie poklejone kawałki taśma filmowa.


2.
Kilka dni wcześniej.

Otworzyła oczy i z energią wstała z łóżka. Dziwne, spała ze trzy godziny, nie więcej, ale czuła się wypoczęta. Zgarnęła pościel i przykryła kocem. Nie miała czasu. Poprzedniego dnia na jej konto wpłynęła spora suma, a ponieważ obmierzłe mieszkanie na Zielonej miało być lada dzień sprzedane, mogła wreszcie kupować...kupować...
„Co tu zrobić, by się wreszcie pozbyć tej cholernej chałupy?” pomyślała bez żadnych sentymentów o miejscu, w którym spędziła z Witkiem i dziećmi ostatnie dwadzieścia parę lat, lecz teraz powzięła nieodwołalny zamiar ruszenia w Polskę. „A, mam!” puknęła się w czoło. „ Przecież można je puścić za granicą i to za walutę lepszą niż złotówki. „Zaraz, zaraz, czy ja znam kogoś za granicą? Rysiek w Kanadzie, Jolka w Londynie, Iza w Szwajcarii, Jurek w Brazylii, a Krzysiek na Florydzie, wszyscy mają dobrą pozycję w środowiskach polonijnych. Trzeba do nich wysłać mejle, tylko ze szkoły może, bo ten pieprzony Internet mi odcięli, jakby nie mogli trochę poczekać na spłatę zaległości. Chrzanić ich!” Wyskoczyła z metra i raźnym krokiem skierowała się w stronę gmaszyska szkoły, przypominającego Bazylikę Św. Piotra. Po drodze z uśmiechem odpowiadała na pozdrowienia studentów. Rozejrzała się po okolicy. Wokoło mnóstwo luksusowych sklepów, których wcześniej nie chciało jej się oglądać. „Ale teraz mogę”, pomyślała z jakąś mściwą satysfakcją i weszła do pierwszego z brzegu butiku z odzieżą dziecięcą. Wybrała trzy pary prześlicznych bucików dla Rafała, lecz głupia baba nie miała w sklepie terminalu, więc poprosiła ją o odłożenie wybranych przez siebie towarów na parę godzin.
Następny był sklep z alkoholem. „Muszę mieć barek z prawdziwego zdarzenia”, pomyślała. Kupiła to, co zapamiętała z powieści Danielle Steel: whisky, brandy, likier Malibu, dobrą wódkę, dżin, rum, ogółem jakieś sześćset złotych. Uprzejma sprzedawczyni rozpływała się w uśmiechach. Zapłaciła kartą i poprosiła o zapakowanie butelek do kartonu, bo nie miała zamiaru na tym poprzestać i chciała jeszcze coś kupić. Sprzedawczyni obiecała przetrzymać zakupy, więc opuściła sklep i ruszyła dalej. Jej uwagę przykuła wystawa salonu z łóżkami i materacami. „No, to by był wspaniały prezent dla Michała”, pomyślała. „W końcu musi coś wynająć, to go wyposażę w eleganckie łóżko, które będzie czymś w rodzaju posagu”, zaśmiała się do siebie i śmiałym krokiem weszła do środka.
Materace były bajeczne. Wypróbowała wszystkie, kładąc się na nich za aprobatą sprzedawczyni. A łóżko, marzenie! Wybrała piękne wiśniowe łóżko, materac, szafkę nocną, pościel, a sprzedawczyni dorzuciła koc jako prezent od firmy. Czas uciekał jak samochód wyścigowy. Wyciągnęła obie karty kredytowe i ogołociła je do czysta. Zamówiła też samochód do transportu. Zadzwonił zdenerwowany Michał, powiedział, że na klatce czekają studenci, którym obiecała zrobić wpisy. Poprosiła jednego z nich do telefonu i kazała cierpliwie czekać, po czym położyła się na jednym z materaców i czekała na transport. Długo nie nadjeżdżał, więc zamówiła następny, ale ten też się nie pojawił. Była już pora zamykania sklepu, więc sprzedawczyni, z którą w międzyczasie zdążyła przejść na ty, stała przy drzwiach i pobrzękiwała kluczami. „Zaraz będą”, uspokajała ją. „W razie czego będziesz przecież mogła odebrać je jutro!”. Ale ona tak strasznie chciała pojawić się z łóżkiem w domu... Trudno. Wyszła ze sklepu i udała się do szkoły dzwonić dalej. Tego dnia mieli dyżur znajomi ochroniarze. Nie udało jej się dodzwonić, więc jeden z ochroniarzy, Edgar, pożyczył jej stówę na taryfę. Ucieszona pobiegła do pobliskiego baru, bo poczuła ogromny głód. Zamówiła piwo i dwie porcje przepysznego sushi. Potem jeszcze jedno piwo. Nigdy nie piła piwa poza domem sama, ale teraz mogła sobie pozwolić! Oczywiście opowiedziała wszystkim w barze swoją historię z łóżkiem. Ktoś litościwy pożyczył jej komórkę, więc zadzwoniła do Michała. Studenci poszli. Była już dziesiąta czy tam później, a Michał był wściekły. Zapłaciła i wezwała taryfę, która szczęśliwie pojawiła się w miarę szybko. Czas pędził jak szatan. W domu Michał nie chciał słuchać jej opowieści, zamknął się w pokoju i jak zwykle rozkręcił muzykę na cały regulator. A ona nie mogła i nie chciała spać. Poszła do sąsiadów pożyczyć parę papierosów, przy okazji wypiła parę kielichów nalewki. Zbliżała się północ. Wściekły Michał próbował ją ściągnąć do domu, więc po kilkunastu telefonach wróciła na górę. Darł się na nią i trzaskał czym popadnie, zatem zadzwoniła po policję. Przyjechali, spisali. Obrażony Michał zatrzasnął się u siebie, a ona postanowiła nauczyć się chodzić na obcasach. Wysypała na środek pokoju spakowane już buty, znalazła jakieś zapomniane botki Emilii, po jednym od pary. Nawet dobrze jej szło. Popukała trochę na komputerze, bo trzeba było przecież zrobić biznes plan, ale musiała mieć dostęp do Internetu! Była trzecia w nocy. Energia ją wprost rozpierała. Narzuciła futrzaną kurtkę na koszulkę nocną i wyszła w kapciach, bo kozaczki się gdzieś zapodziały.
W pobliżu był hotel Sheraton. Zimno szczypało ją w nogi, było chyba minus dwadzieścia. Dostała się do środka i nienaganną angielszczyzną wytłumaczyła portierowi, że musi, absolutnie musi skorzystać z Internetu, bo chce wysłać mejle do wspólników i swojego doradcy finansowego. Zawiózł ją na drugie piętro, ale dał jej tylko pół godziny. „Potem będzie przeorganizowanie serwerów”, wytłumaczył. Pokiwała ze zrozumieniem głową, choć nie miała pojęcia, o co chodzi. Po drodze opowiadała mu o interesie jej życia. Usiadła przy komputerze i wysłała parę mejli. Potem musiała wyjść. Przed hotelem zaczęła intensywnie myśleć, gdzie tu można znaleźć komputery. „Mam!” omal nie krzyknęła. „Dworzec!”
Dworzec był bliziutko, ale jakoś nie mogła trafić. Dziwne, ale wcale jej nie było zimno. Spotkała jakichś mężczyzn, uprzejmie wskazali jej drogę do najbliższego wejścia podziemnego. Znalazła małą kawiarenkę i z ulgą rzuciła się do klawiatury. Poczuła ogromne pragnienie, więc poprosiła o napój energetyzujący. Napisała mnóstwo mejli, przy okazji założyła nową grupę na forum swego ukochanego portalu społecznościowego. Posłała do wszystkich znajomych prośby o pomoc w postaci 30 złotych i czegoś do jedzenia i picia. Oczywiście poinformowała z entuzjazmem o robionym właśnie interesie swego życia. Przemknęło jej przez głowę, ze czuje się jak w komorze deprywacji sensorycznej. Było coraz zimniej i zaczęła drżeć. Postanowiła zdobyć parę papierosów, więc narzuciła na siebie kurtkę włosem do dołu, żeby było cieplej i stanęła przy zejściu na peron. Pierwszy zaczepiony pan poradził jej ze złością, aby wzięła się do uczciwej pracy. Śmiać jej się chciało, ale zrezygnowała z dalszego poszukiwania papierosów. Weszła do hinduskiego baru i litościwy barman poczęstował ją gorącą herbatą. Obiecała mu rozkręcenie jego biznesu w ciągu najbliższych paru miesięcy. Chyba uwierzył. Wróciła przed komputer, ale chłopak kończył zmianę i kazał uregulować rachunek. Nie miała ani grosza, więc zaoferowała złoty łańcuszek z kameą. Wziął, a ona ruszyła przed siebie. Poczuła lekkie zmęczenie, więc skierowała się do Plazy. Tam postanowiła skorzystać z usług fryzjera, o pardon, stylisty.
Po masażu głowy i filiżance kawy poczuła się dwadzieścia lat młodsza, zresztą w tafli lustra widziała uroczą bizneswoman! Niestety nie mogła zapłacić. Wezwano zatem ochronę czy też policję, wylegitymowali ją, a ona z uśmiechem oświadczyła, że córka wszystko ureguluje. Podała im numer telefonu, posadzili ją w holu i stanęli z boku. Czuła się cudownie, jak bohaterka filmów szpiegowskich i próbowała rozbawić swoich strażników inteligentną rozmową, ale jakoś nie mieli poczucia humoru.
Iwona przyjechała po czterdziestu minutach nie wiedzieć czemu bardzo zdenerwowana., uregulowała rachunek, nakrzyczała na panie z salonu... Ależ była z nie j dumna! Poczekały sobie z owymi panami z obstawy jeszcze parę minut i do hotelu weszli przemili panowie w czerwonych kombinezonach wraz z grubą, mamusiowatą panią doktor. Zadała jej łagodnie kilka pytań i zaproponowała , że wybiorą się razem do szpitala. Oczywiście, że się zgodziła. Pożegnała z uśmiechem panów ochroniarzy i rozciągnęła się na noszach. Przymknęła oczy. O, jak wspaniale!


Zostaw swój komentarz
Nick:
Komentarz: