Galeria SCENA

Nasze prace - Proza

Autor: Monika Stocka
Tytuł: Mój pokój
Mój pokój.

Nad tym zaimkiem to się zamyślam. Bo co niby w tym życiu jest moje? Co do mnie należy? Życie, kroki, ręce, nogi, wola? Czy na pewno? Na ile moje to wszystko, a na ile wyuczone? W trybik jakiś wepchnięte, w utarte ścieżki, schematy, w miejsca swoje przeznaczone, jak śrubeczki z nakładkami, dla których przygotowano otwory o stosownych rozmiarach.


Czy to wszystko nie zaczyna się w pokoju? W niby „moim” pokoju?


Czy ten pokój jest mój? Czy tylko mnie przeznaczony? Jak wagonik na trasę z miejsca do miejsca. Jak przechowalnia na bagaż, który trzeba gdzieś dostarczyć. I nikt nie pyta, co dalej, tylko na peronie wyrzuca, na brudną posadzkę, na wiatr, co poniesie dalej. Albo i nie i paczka utyka w błocie. W pokoju, jak w bagnie, bez okien, bez kropli światła, w tumanach kurzu beznadziei. W ścianach o kończącej się wysokości. W pokoju wielkim na rozpiętość dłoni zaledwie, w ciasnym pomieszczeniu swojego umysłu, zamkniętego w betonowym kasku.


Albo pokój będzie peronem między odjazdami pociągów, stukiem kół i obcasów, tych kłujących i tych, które brzmią jak muzyka. Takt wystukują, a sylaby piosenek śpiewnie brzmią. Czy moim pokojem? Skoro goście to przechodnie, przypadkowi, w jednym punkcie drogi się zbiegli, w tym samym, w którym tkwię. W oczekiwaniu. W pokoju. Wietrznym, otwartym, zimnym lub pełnym ciepłych zapachów, życia. I ludzkich. Ten pokój jest jak pralka dla rzeczy wielokolorowych, zebranych w kilkukilogramowy przypadek, zaproszony do wspólnego wirowania, w towarzystwie, w jednej temperaturze, w jednym tempie, po tym samym torze.


Ktoś nagle ubiera swoje biodra w spodnie moich rąk, zabiera mnie z peronu do innych pokojów. Do półek, do szaf, w których zawisnę, w kancik złożona czysta, na miejscu. Czy na swoim? I na jak długo? Do pierwszej dziury? Do koloru zblaknięcia, do znudzenia? Czy dziury będą mi łatać, skracać, zwężać poszerzać, przerabiać, pruć, przeszywać, zmieniać ciąć. Aż stanę się spódnicą, bluzką szmatką do kurzu?


A może ja czyjeś ciało będę opinać, ściskać w swojej głowie, formie, szufladzie mieścić. Może do mnie, jak do gipsowego odlewu, będzie się dopasowywać jakiś zauroczony właściciel. Jak w pantofelek kopciuszka, będzie próbował się zmieścić. Palce podkurczy, brzuch wciągnie i na bezdechu żyć będzie o swej swobodzie i naturalności przekonany. Aż do nitek pęknięcia lub guzika, do rozejścia szwów moich.


Mój pokój.


Czy jest? Pokój jakiś. Jakiś mój.


Mój pokój, szuflada, półka, szafka, pełna mebli z moich myśli i zielonych kwiatów marzeń. Mój pokój ścianami moich ograniczeń zamknięty, z tęsknymi oknami od strony kuchni, na tyły domu, na stare ogrody.


Mój pokój w tapety moich słów, w fluorescencyjne obrazy z wyobraźni tylko nocą widoczne.


Mój pokój z muzyką serca maksymalnie podkręconą, przy otwartych drzwiach się kołysze.


Korytarze moich rąk, okna oczu.


Mój pokój.


W mojej głowie przestrzeń.


Nie urządzona jeszcze …


Zostaw swój komentarz
Nick:
Komentarz: