Galeria SCENA

Nasze prace - Proza

Autor: Letale
Tytuł: Moje Demony - Demon pierwszy
Opowieść chciałam zacząć od czegoś prostego, banalnego. Nic nie znaczących słów, nie wnoszących czegokolwiek w akcję. \"Siedzę w fotelu\" czy też \"wpatruję się pustymi oczyma w migoczący ekran monitora\". Czegoś, co pozwoliłoby mi w dowolny sposób pokierować mną, bohaterami, światem, który kreuję tymi słowami tak, jak chcę. Abym na tych kartach była w stanie stworzyć magiczny kraj, pełen przyjaźni i przygód, gdzie nikt nie wie czym jest smutek i odrzucenie. Wiem jednak, że nie mogę tego zrobić. Coś wewnątrz mnie krzyczy, rozdziera pazurami mój umysł, sprawiając jednocześnie, że nie jestem w stanie utrzymać w sobie myśli, przyćmić ich czymś łagodniejszym… Delikatną historią miłosną, oddaniem na całe życie. Demon siedzący w mojej głowie wrzeszczał tak długo, że sama zaczęłam wypluwać jego słowa. Jestem tylko człowiekiem, słabą, młodą kobietą… Nie mogę dłużej połykać jego gorzkich w smaku słów. Za każdym razem czułam jak rozcinają moje struny głosowe. Mówiłam przez to ciszej, myślałam ciszej, patrzyłam na wszystko ciszej…
Dziś mam zamiar krzyczeć. Dłuższe milczenie sprawiłoby jedynie, że popadłabym w jeszcze większą melancholię, zamknęłabym się w sobie, w swoim samobójczym umyśle, powolnie doprowadzając do autodestrukcji. Nie pozwolę sobie ponownie osiągnąć dna. To jest i zawsze będzie mój najważniejszy cel w życiu. Odkąd zaczęłam pojmować na jak bezdusznych zasadach funkcjonuje ten świat (nie świat, w którym znajduje się mój umysł, a ten, w którym zmuszona jestem przebywać zamknięta w ciele) zaczęłam walczyć o to, aby się nie stoczyć. Do bycia z siebie dumną wystarcza mi, abym ledwo unosiła się nad czeluścią, zaciskając powieki, by nie widzieć ludzi, którzy spadli. Widok istot upadłych, nie mających już nic przerażał mnie od dziecka. Na swojej drodze wolałam spotkać mordercę, gwałciciela, sadystę, który z chorą precyzją odrywał kolejny płat mojej skóry, od człowieka, który nic więcej nie może już stracić. Są to bowiem ludzie bezwzględni. W pewnym sensie bezkarni. Świadomi i nie bojący się wykorzystać tego jak tylko im się to podoba. Pozbawieni wszelkich zasad, obowiązków, przywilejów, skazani na zapomnienie… Mogący zniszczyć wszystko i wszystkich z zimną krwią. O ile i krwi nie utracili.
Po pewnym czasie w każdym zaczęłam dostrzegać człowieka, który osiągnął dno. Każda ze znajomych mi twarzy zaczęła wzbudzać we mnie strach, obce zaś sprawiały, że moje ciało sztywniało, płuca zalewały się gęstą, czarną cieczą. Dusiłam się obserwując… Widziałam, że coś do mnie mówią. Ich pokryte kłamstwem wargi ruszały się, obnażając jednocześnie tępe, cuchnące zęby. Ku narastającemu we mnie przerażeniu czułam, że moje ciało było tego nieświadome. W uśmiechem ściskało ich oblepione mazią korpusy, odpowiadało na pytania, pozawalało robić ze sobą wszystko. Było w stanie wbić sobie kawałek szkła w tętnice, jeśli tylko ktoś tego by sobie zażyczył. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale po dłuższej chwili, spełniając ich zachcianki czułam irracjonalne zadowolenie z siebie. Zaczęłam wmawiać sobie, że jak długo będę mogła robić to, co oni chcą, będę bezpieczna. Nie docierało do mnie, że owi ludzie po prostu wykorzystywali mnie, moją naiwność i oddanie. Żywiłam się więc uczuciem fałszywego spełnienia przez dobry rok, będąc na usługach fałszywych przyjaciół, fałszywej miłości, ciesząc się z fałszywego szczęścia. Otoczyłam się grubą warstwą kłamstwa, niczym szybą, zza której wszystko wygląda pięknie, zdrowo i radośnie.
Szkło nie okazało się być jednak zbyt trwałe. Przy pierwszym silnym uderzeniu pojawiła się na nim szczelina, przez którą byłam zdolna widzieć prawdziwe twarze fałszywych przyjaciół. Za drugim zaś szyba po prostu rozbiła się na tysiące ostrych części, zmierzających ku mnie z zawrotną szybkością. Po spotkaniu z moim ciałem nie pozostawiły nic, oprócz małych blizn, niezauważalnych przez ludzi wszelkich maści. Nic dziwnego. Jest to w końcu rzecz, o której inni niekoniecznie chcą wiedzieć. Łatwo jest zignorować parę ran, małych, zlewających się z kolorem skóry kresek.
Kuląc się na rozpadającym się fotelu, przyjrzałam się swoim bliznom. Byłabym w stanie powiedzieć co każda z nich symbolizuje, czemu powstała i komu ją dedykuję. Cała moja skóra była niczym płótno pełne obrazów stworzonych dla innych, niegdyś ważnych mi osób. Źle mi… Tak bardzo mi źle, patrząc na pamiątki po ludziach.
- Oni wszyscy kłamali.
Uniosłam wzrok. Mrok w pokoju rozświetlany był jedynie przez stary monitor, który z każdą chwilą świecił coraz słabiej. Mrużąc oczy badałam każdy centymetr sypialni, nie pomijając nawet sufitu. Aż w końcu znalazłam swojego cuchnącego siarką gościa. Siedział wygodnie na szafie, patrząc na mnie z irytującą wyższością.
- Oni wszyscy kłamali!
Powtórzył, jakby domagał się jakiejkolwiek reakcji z mojej strony.
- Oni wszyscy…
- Kłamali. – dokończyłam za Demona.
- Kłamali, i to jak! – Demon, najwyraźniej ucieszny nawiązaniem dialogu z moją osobą, skoczył na ziemię.
- Ludzie kłamią. Kłamią i zawsze będą. – podsumowałam całą tą dziwną rozmowę.
- Nie powiedziałaś nic błyskotliwego. – czart splótł ręce na piersi.
- Ty również. – wzruszyłam ramionami.
Demon spojrzał na mnie spode łba. W mgnieniu oka znalazł się koło mnie i przysunął swoją niekoniecznie piękną twarz do mojej niekoniecznie pięknej twarzy.
- Nie boisz się mnie? – spytał podejrzliwym tonem.
- Nie, raczej nie. Nawet w ciebie nie wierzę…
Demon nie odpowiedział. Położył dłoń na moim gardle i…


Zostaw swój komentarz
Nick:
Komentarz: