Galeria SCENA

Nasze prace - Z listów niewysłanych

Autor: Meet Matte
Tytuł: Nie kocham siebie, choć chciałabym umieć przelewać miłość ogólnie.
Delikatnie docisnęłam lewy policzek do puszystej powierzchni czerwonego koca. Pierwiastki truskawkowej woni niedawno tlących się świec, weszły w reakcję z cząsteczkami letniego powietrza, oplatając cały pokój duszną siecią. Mimo lekko rozwartego prawego skrzydła, nieustannie uchylonego w białych ramach dużego okna, owocowy zapach ciągle oplatał pomieszczenie, coraz głębiej zanurzając w sobie całą jego zawartość. Odciągając swoją rozproszoną uwagę od mdlącej otoczki stapiającej perfumowany wosk ze wszystkimi tutejszymi kątami, zatrzymałam zmęczony wzrok na sierpniowej panoramie za oknem. Czarne, bezchmurne niebo także zdawało się przesycać atmosferę tej nocy, swoim intensywnym kolorytem pochłaniając całą rzeczywistość dookoła. Ciemność przestrzeni rozlewająca się tuż nad każdym ziemskim elementem, swoją gładką, jednotonową teksturą przypominała ogromną, niezapisaną kartkę, wyrwaną z ostatnich stron technicznego bloku kolorowego. Świat w tych nieskazitelnych objęciach mroku wydawał się być prawie czysty.

W akompaniamencie nierozświetlonej najmniejszą gwiazdą nocy, opuściłam powieki wymęczonych oczu, starając się skupić całą swoją energię na własnej materii. Energia płynąca pod skórą mojego ciężkiego ciała, według własnego tempa powoli zawracała z miejsca fizycznej pary oczu, kierując się pomału ku wyższemu, ostatniemu oku, osadzonemu głęboko w czaszce. Trzecie oko zaczęło napełniać się wyrazistymi barwami, tętniąc swoim zaostrzonym odcieniem. Wraz z kolorami, wyostrzał się także zmysł wzroku, wewnątrz siebie. Biotop, który ujrzałam w sobie był piękną, otwartą przestrzenią o równie wielkim potencjale, co nieograniczony błękit graniczący ze zdrową zielenią, nisko przystrzyżonej trawy. Środowisko, które noszę w sobie napędzała dobrze zorganizowana biocenoza, sprawnie współpracująca ze sobą w zgodzie. Krajobraz w moim wnętrzu spełniał niemal wszystkie cechy moralnego człowieczeństwa, w swym sporym rozmiarze będącym w stanie pomieścić wielu.. Niemal, poza jednym, zainfekowanym fragmentem, którego ułomność niekiedy potrafiła rozwijać się w niewyobrażalnym tempie i najmniej oczekiwanym czasie. W samym sercu otoczenia, rósł niewielki skrawek nienaturalnie długich źdźbeł poszarzałej trawy, które mając dominującą umiejętność życia własnym życiem, czasem oplatały moją istotę silnie zaciskając się na niej wypranymi z uczuć kolorami.. I bardzo chciałabym podsumować to wszystko misternym planem uporania się z własnymi problemami, niestety poza nieprzerwanymi próbami walki ze sobą, na ten moment nie wpadłam jeszcze na nic genialnego, co przełamałoby ten okrutny mechanizm.


Zostaw swój komentarz
Nick:
Komentarz: